image

Dawno temu, będąc jeszcze dzieckiem obejrzałem zupełnie wówczas dla mnie niezrozumiały, aczkolwiek już wówczas fascynujący film zatytułowany "Rękopis znaleziony w Saragossie" Wojciecha Hassa. Konstrukcja opowieści opartej na prozie Potockiego ma strukturę, jak to się wiele lat później dowiedziałem "szkatułkową". W jednej z owych szkatułek głównym bohaterem był syn kupca z Kadyksu grany przez Krzysztofa Litwina.

Przez całe lata mego dzieciństwa jak i później sama nazwa Kadyks rozpalała mą wyobraźnię i gdy planowałem podróż hiszpańsko-portugalską - na trasie owej podróży nie mogło zabraknąć tego właśnie miasta.

Z Warszawy do Barcelony, następnie do Sewilli, a z Sewilli pociągiem do Kadyksu. I tak znalazłem się w jednym z najstarszych miast na kontynencie europejskim.


Dzień był upalny. Słońce stało w zenicie gdy po zostawieniu bagażu w hotelu wyruszyłem na pierwszy rekonesans. Wąskie uliczki rzucały przyjemny cień. Zabudowa nie była tak stara jak to sobie wyobrażałem. Miasto wielokrotnie przebudowywane miało bardziej XIX wieczny charakter. Doszedłem do nabrzeża i tym razem w pełnym słońcu poruszałem się wzdłuż promenady ciągnącej się przez kilka dobrych kilometrów. Przeszedłem obok jednej z najsłynniejszych plaż w Europie – znanej poprzez któryś z wczesnych odcinków Jamesa Bonda i doszedłem do wchodzącego w ocean zamku Świętego Sebastiana. Refleksy słońca odbijały się w mieniących się, a wystających lekko ponad tafle wody kamieniach pokrytych zielonymi wodorostami. Zrobiłem kilka zdjęć, ale w tym słońcu niebo przybierało niemal stalowy kolor i przyjąłem, że nie raz i nie dwa będę tu mógł jeszcze fotografować. Wróciłem na promenadę i spacerując dalej obszedłem po kilku godzinach niemal całe stare miasto. Wieczorem zaś usiadłem w cieniu katedry i patrzyłem na mieniące się czerwienią na jej kopułach odblaski zachodzącego słońca.

Spełniłem swoje odległe marzenie.