image

John Ashbery: ŁYŻWIARZE (fragment),
z tomu Rivers and Mountains, przełożył Piotr Sommer


Wiele można było powiedzieć na rzecz sztormów

Aleś jak gdyby je zarzucił na rzecz nieskończonego światła.

Nie powiem, żeby ta zmiana była według mnie czymś znacznie lepszym.

W tych letnich nocach, co ciągną się przez wieczność, jest coś

co budzi lęk...

Zbliżamy się, jak sądzę, do wybrzeży Maurów, w bateau.

Ciekawe, czy znajdę tam przyjaciół

Czy przyszłość łaskawsza będzie dla mnie niż na przykład przeszłość,

I cały jestem gotów dać się zaskoczyć i stwierdzić, że wcale nie.

A jednak, nastawiłem się na tę podróż i wszystko, co przyjdzie mi do głowy.

Nie to, że się nie boję, ale zostało bardzo mało czasu.

Robiłeś pewnie przygotowania do wyjazdu, i znasz uczucie.

Raptem, któregoś ranka, na stację wjeżdża niewielki pociąg,

lecz ach, jakże

Jest duży! O ileż większy i szybszy od tego, coś się mógł dowiedzieć.

Jakiś bogaty student w starej obwisłej jesionce czeka na niego, żeby wsiąść.

"Dlaczego chcesz jechać t a m - pytają wszyscy. - Lepiej

jest w drugim kierunku."

Bo rzeczywiście. Tam w każdym razie człowiek jest wolny.

A gdzie ty jedziesz, nikt.

A jednak są do odwiedzenia parki i biblioteki, "la Bibliothèque Municipale",

Hotele do rezerwacji i cały ten gnój. Stare amerykańskie

filmy z dubbingiem w obcym języku,

Kawa i whisky, niedopałki cygar. Nikomu to nie wadzi.

I deszcz na nastroszonej wełnie twego palta.

Rozumiem już, że nigdy nie wiedziałem, dlaczego chcę tu dojść.

Ale też nigdy nie powrócę do przeszłości, na tamten strych -

Choćby tamte żaglówki były piękniejsze od tych tutaj, o które się opieram,

Zdobnych w diamenty, pomarańcze i szkarłaty,

Raz jeszcze unoszących mnie w wyprawę po nieznane. Te żagle są dla mnie samym życiem.

Słyszałem kiedyś, jak dziewczyna powiedziała to, i zapłakała,

a ja naniosłem jej świeżych owoców, ryb,

Oliwek i wypieczonych złotych bochnów. Otarła oczy i podziękowała mi.

Teraz oboje odpływamy w ten szkarłatny wieczór.

Uwielbiam to! Nigdy dość długo nie będzie trwała ta przejażdżka.

Tymczasem znów - służbowe biurka, kaloryfery... Nie! To już poza mną.

I nigdy więcej nudy, tylko kino, miłość i śmiech, seks i zabawa.

Bileter dmie w swój mały róg - prędzej, zanim zatrzaśnie się okienko.

Pociąg, którym się mamy zabrać, dojeżdża aż do portu,

a statki tym razem naprawdę są statkami.

Lecz usłyszałem słowa niebios - Czy tak się godzi? To ustawiczne

przesiadanie się raz tu, raz tam?

Śmiech, łzy, no i tak dalej? Czy nie wystarczyłby mu jakiś zwykły smutek?